ODJAZD
POWRÓT DO MENU
Ah... Wygląda na to, że to już trzeci dzień od czasu utraty przytomności. Poprzednie nie były za dobre. W pierwszym namęczyłem się przemierzając dziesiątki kilometrów pustkowi, a następnie przeżywając w nocy... niewiadomo nawet co. Drugi dzień skończył się dosłownie wybuchowo... No cóż. Do trzech razy sztuka. Czyżby dzisiaj czekała mnie nagroda za te wszystkie cierpienia??? Aktualnie mam wrażenie, że nie panuję w ogóle nad swoim losem. Cokolwiek robię, gdziekolwiek pójdę, to i tak zawsze wpieprzam się w jakieś kłopoty! I pewnie znowu wyjdzie tak, jak zwykle...
Nadal leżałem myśląc o różnych głupotach, a w tym czasie w lochach panowała straszna cisza, ściany ogarniał półmrok. Pojęcie czasu było bardzo subiektywne. Nie dość, że te chwile były strasznie długie, to jeszcze nie szło zapamiętać, co robiło się przed chwilą. To była istna wegetacja... Zabrakło mi czegoś do wydrapywania po ścianach ilości dni, które mi już tutaj minęły. Albo chociaż jakiejś kulki, czy też piłeczki, by móc sobie nią poodbijać od ściany...
"Wstawaj! Szef ma do ciebie pewną sprawę... Ważną sprawę." - przerwał stojący za drzwiami strażnik, który nie wiadomo jakim cudem podszedł tak blisko nie usłyszany. O co mu chodziło? Czemu akurat do mnie??? Wstałem i poszedłem eskortowany przez dwóch strażników schodami do "stołówki". Następnie wyprowadzili mnie na zewnątrz i przeprowadzili przez plac do innego budynku, przy wejściu, do którego stało dwóch uzbrojonych bandytów... Eee... To znaczy strażników. Przeszliśmy wąskim korytarzem, na którym był nawet dywan... i był on czysty! To chyba jedyne takie miejsce w tej bazie... Wszedłem schodami na drugie piętro i mijając następnych strażników w drzwiach wszedłem do jakiegoś pomieszczenia. Same drzwi były metalowe, może nawet kuloodporne. Na podłodze leżało kilka dywanów jeden na drugim, zajmując całą powierzchnię pokoju. Mimo wszystko odczuwało się, że jest to zwykłe magazynowe pomieszczenie przerobione na lokum szefa. Na środku stało drewniane biurko, za którym siedział starszy mężczyzna. Ten sam, który krzyczał wczoraj do Kaprala. Za nim znajdowały się trzy regały obfite w książki, pewnie nawet od dawna niedotykane. Całe pomieszczenie oświetlała teraz tylko jedna lampa, stojąca na blacie biurka. Obok niej, tuż przy samym szefie leżał jakiś pożółkły zeszyt z zapiskami.
Szef: - Powiem wprost - zaczął nie witając się nawet ze mną. W końcu, kto by się przywitał ze swoim niewolnikiem? - Chcesz żyć - robisz, co każemy. Odmawiasz - giniesz. Rozumiesz?!
Ja: - Tak...
Szef: - Właśnie zbliża się do nas konwój. Nie mamy szans na obronę przed nimi. Oni jeszcze nie do końca wiedzą, co się tutaj stało. Ale zapewne szybko nadrobią tę zaległość. A kiedy już tu będą, to nie oszczędzą nawet tych biednych budynków...
Ja: - A kim oni w ogóle są???
Szef: - Tego nie musisz wiedzieć. Wyglądają jak ci, którzy przywieźli skrzynki. My mieliśmy dużo szczęścia i mamy dwie... powiedzmy sprawne ciężarówki. I teraz pojawiają się dwa problemy. Pierwszy to olej napędowy, bez którego nie zajedziemy zbyt daleko. Poza tym ogólnie paliwo jest bardzo trudnodostępne. Zresztą tak jak sprawne pojazdy. Dlatego, jeżeli spotkamy po drodze bandytów, lub coś tego pokroju, to na pewno będą chcieli te ciężarówki zdobyć. I dlatego ty pojedziesz pierwszy. Mam nadzieję, że umiesz kierować ciężarówką???
Ja: - Nie... Chyba. Nie wiem.
Szef: - Jak to kurwa nie wiesz???
Ja: - Po prostu... Nie umiem... raczej.
Szef: - No to się nauczysz. Przecież to nie problem?
Ja: - Eee... Zobaczymy...
Szef: - Obok ciebie będzie siedział jeszcze jeden z naszych. On będzie mówił, którędy jechać. I nie jedyny zna trasę. Dlatego, nie zależy nam na nim. Naszym celem jest pewna daleka miejscowość. Mamy tam parę wtyczek i z ich ostatnich raportów wynika, że jest tam dosyć bezpiecznie. To chyba wszystko. A! Jeszcze jedno... Weźmiesz ze sobą jeszcze trochę osób. Bo w drugiej ciężarówce będzie ciasnota i z tym cały sprzętem to trudno będzie zmieścić wszystkich ludzi. Wyruszamy za kilka godzin, więc szykuj się.
Ja: - W jaki sposób mam się szykować???
Szef: - Zjedz coś i, co najważniejsze, naucz się jeździć tym cholerstwem...
Po tych słowach opuścił głowę i zaczął coś pisać w swoim zeszycie. Zrozumiałem, że to już koniec rozmowy. W tym momencie jeden ze strażników otworzył drzwi. Chyba powoli szykuje się dla mnie okazja. Zwłaszcza, że będę jechał z przodu. Najgorsze jest to, że powoli zaczynam mieć mieszane odczucia, co do potrzeby ucieczki. Czym dłużej przebywam z tymi bandytami, tym bardziej stają się dla mnie grzeczniejsi. Albo to ja się przyzwyczajam to tych warunków... W obydwu przypadkach ucieczka powoli zaczyna tracić sens. Myśląc w ten sposób wyszedłem z budynku, nadal w obstawie dwóch strażników. Wróciłem do budynku stołówki. Tam przy stole stał chudzielec, który pomagał mi nosić wczoraj skrzynie. Jadł właśnie jakieś mięso z wiadra. Pewnie niczego lepszego tutaj nie znajdę. Podszedłem do niego, czy raczej do jedzenia. Ten tylko patrzył się na mnie. Te dziwne spojrzenie powstrzymywało mnie od wypowiedzenia choćby pojedynczego słowa. Sięgnąłem więc ręką po mięso. Nie wyglądało apetycznie, a sam aromat jakby mówił "nie jedz, bo pożałujesz". Praktycznie nie mając wyboru zacząłem konsumpcję tego... czegoś. Mimo prób nie mogłem się powstrzymywać od wyobrażeń, z czego to mięso zostało zrobione. Po krótkich myślach kanibalistycznych szybko przeszedłem na inny temat do rozważania. Mianowicie, brzmiał on, czy nie ma tam jaj robaków. I wyobraziłem sobie, że muszę się z jakimiś robakami dzielić posiłkiem...
Chudy: - Co oni chcieli od ciebie??? - przerwał moje rozważania towarzysz, mówiąc szeptem.
Ja: - ... Jest mały problem. Chyba ci, którzy zginęli przez przypadek w wybuchu... Mam na myśli tych "Mnichów". Ponoć za jakiś czas ich frakcja ma nas zaatakować.
Chudy: - Jak to??? Przecież wszyscy zginęli?!
Ja: - Ale wygląda na to, że byli członkami jakiejś grupy. I ta grupa tu przybędzie i to nie w celu rozmowy z nami. Po prostu zgładzą nas i potem zaczną się zastanawiać, co tu się tak naprawdę stało.
Chudy: - Eee... Podróżuję w tych okolicach od samego wybuchu i nigdy, tak naprawdę, nie słyszałem o jakiś tam "Mnichach"...
Ja: - A ja wątpię, żeby to była nieprawda. Oni mieli ciężarówkę... Zresztą widziałeś, co było w skrzyniach. W związku z tym, nie sądzę, aby to była jakaś mała grupa osób. No i... Po prostu wyjeżdżamy stąd za jakiś czas.
Chudy: - Aha...
Po dłużej chwili ciszy doszedłem do wniosku, że rozmowa właśnie się zakończyła. Skończyłem akurat jeść, czy raczej miałem już dość tego smaku, bo w wiadrze nadal było to mięso. Nadeszła chwila na szybką naukę jazdy ciężarówką. W związku z tym zacząłem wychodzić ze stołówki. I teraz mi się przypomniało, dlaczego poprzednia rozmowa była jakaś dziwna. No i Chudy na początku jakby nie chciał zacząć rozmawiać. A to wszystko dlatego, że za mną cały czas chodził jeden ze strażników. Co prawda wcześniej było ich dwóch, ale jeden z nich gdzieś najwidoczniej sobie poszedł. No i pojawił się problem. Nie wiem, gdzie stoją te ciężarówki. Po chwili strażnik, widząc mnie rozglądającego się po terenie, skapnął się, o co mi chodzi. Powiedział tylko "Chodź za mną..." i podążyłem za nim. W bazie stał ceglany budynek, który od niewidocznej do tej pory strony miał bramy roletowe. Weszliśmy do środka. To był jeden wielki garaż z dwoma kanałami do napraw. Na boku stały dwie stare ciężarówki typu Robur. Obydwie były w malowaniu z kamuflażem pustynnym. Widać było, że w ciągu swojego "żywota" dużo już przeszły. Świadczyła o tym wszędobylska korozja, a także dziury po kulach na karoserii. W niektórych oknach z kabiny było widać potłuczone szyby, posklejane jakąś taśmą. Pojazd wyglądał jak wrak, ale silnik zapewne był sprawny. Strażnik otworzył drzwi od strony kierowcy i kazał wejść do środka. Sam zajął fotel pasażera. Wnętrze było całe w brudzie. Wszędzie był jakiś piach i kurz. Trzeba było także uważać na kawałki szkła z potłuczonych wcześniej szyb. Po podłodze walały się nawet łuski. Gdy przyjrzałem się dokładniej, dostrzegłem zaschnięte ślady krwi na drzwiach od wewnątrz. Gdy strażnik zajął już swoje miejsce, powoli wytłumaczył mi funkcje różnych elementów w kabinie. Powiedział też, że ponieważ mają stosunkowo mało paliwa, nie pojeżdżę sobie za długo.
Uruchomiłem silnik zgodnie ze wskazówkami. Drzwi od dużego garażu otworzyły się i wyjechałem powoli na zewnątrz. Miałem straszne wrażenie, że kiedyś jeździłem już podobnymi pojazdami. Po prostu nie była to teraz nauka nowych rzeczy, ale przypominanie. Uświadomiłem sobie jak łatwo mi to idzie i powoli nabierała mnie ochota na sforsowanie bramy. Czyżby to była moja szansa??? Tylko jak mam sobie poradzić ze strażnikiem siedzącym obok mnie. Nie... Jeszcze nie czas. Poza tym, gdzie ja bym jechał? Co prawda Chudy mi opowiedział o tamtej miejscowości, ale nie mam pojęcia, ile paliwa pozostało w baku. Pewnie starczyłoby mi na kilka, kilkanaście kilometrów, a resztę to już na piechotę... Tylko, co będzie, jak spotkam "Mnichów"??? W końcu oni się tutaj zbliżają... Sam sobie z nimi nie poradzę. Tym sposobem odszedłem myślami od próby ucieczki. Strażnik stwierdził po chwili, iż nie ma sensu dłużej jeździć, bo i tak wystarczająco dobrze to robię. Kazał za to podjechać pod budynek magazynu w kompleksie. Kiedy już to zrobiłem, przyjechała także druga ciężarówka. Dookoła krzątało się mnóstwo osób. Większość z nich nosiła jakieś przedmioty typu skrzynie, beczki, a czasami nawet maszyny i wsadzała je do któregoś ze stojących pojazdów. W bocznym lusterku zauważyłem jak prowadzą Chudego do mojej ciężarówki. Za nim wsiadło jeszcze ze czterech uzbrojonych w długą broń strażników. Nie zapowiadało się to dobrze. A powiedzieli, że w pierwszym pojeździe będzie mało osób. No... Chociaż... Porównując z drugim pojazdem tutaj jest ich mało, bo tam wlazło chyba kilkunastu facetów. Cały czas trzymałem kierownicę. Nie wiem, jakim cudem, nagle znalazłem się na jakiejś drodze w zniszczonym mieście. Na szczęście środek jezdni był przejezdny, w przeciwieństwie do pobocza, gdzie stały zniszczone pojazdy i gruzy. Jechałem... A raczej pędziłem... Byłem w jakimś dżipie. Wyglądał na dosyć nowoczesny. Dopiero teraz przestało mi piszczeć w głowie i udało mi się usłyszeć liczne strzały... Nieprzerwanie... Słyszałem jak pociski trafiają pojazd. Ten charakterystyczny dźwięk uderzeń w metal i tłuczenia szkła. Spojrzałem na fotel pasażera. Siedział... O kurde... Właściwie leżał na nim jakiś żołnierz... czy raczej osoba w zakrwawionym mundurze wojskowym... Pustynne maskowanie... Cały zakrwawiony. Ledwo miał siłę spojrzeć na mnie. Udało mu się wypowiedzieć: "Musimy się... musimy przedo... przedostać na zewnątrz... Za... barykadę... Szybciej...". Dwoma rękoma tamował ranę w okolicach brzucha... Popatrzyłem się za siebie. Na tylnych fotelach siedział jeden żołnierz z zabandażowanym ramieniem. Cały czas krótkimi seriami strzelał przez wybite okno. Obok niego leżały dwa trupy... Mnóstwo łusek i wszystko we krwi... Boże... Nagle usłyszałem odgłos klaksonu i z powrotem znalazłem się w kabinie Robura. Co to było w ogóle??? Zasnąłem, czy co??? Chociaż... To było takie realistyczne i mam wrażenie, że przeżyłem to już wcześniej... Deja vu?
Strażnik siedzący obok mnie kazał mi podjechać pod bramę. Zapytałem "Już???", nie mając pojęcia, że tak szybko wyruszamy. Strażnik nic nie odpowiedział. Zacząłem powoli jechać. Baza była już pusta. Wszyscy ludzie byli załadowani do dwóch ciężarówek. Chyba, że się mylę... W każdym razie, po chwili znalazłem się już przed bramą. Strażnik siedzący obok mnie otworzył drzwi i wyskoczył z pojazdu, następnie podszedł do bramy przesuwając jej wrota w bok. Po chwili znalazł się z powrotem na swoim fotelu i wskazał kierunek, w którym miałem ruszyć. Ten facet był dosyć dziwny. Nie wiem, czy tylko przy mnie, ale komunikował się ze mną prawie tylko gestykulując. Z jego strony często słychać było chrząkanie, a z rzadka odzywał się swoim chropowatym głosem, który był chyba wynikiem intensywnego spalania papierosów jeszcze przed "Wielkimi Wybuchami"... Przynajmniej takie określenie pasowało do tej paskudnej scenerii, obrazując i przekazując wszelkie uczucia. Szczerze mówiąc, bardziej podobało mi się stwierdzenie "jesienne grzybobranie po obfitych opadach głowic". Ten gatunek "grzyba", jaki "wyhodowała" ludzkość, w poprzednim stuleciu szybko i niekontrolowanie rozprzestrzenił się na całą kulę ziemską. Wracając do tematu strażnika, wyglądał on niepozornie: mała, chuda postura, starszy wiek. Ale nie miałem zamiaru przekonać się, jakie zyskał doświadczenie w przeciągu ostatnich lat. Z resztą było widać, że mimo swojego wieku ma dużą sprawność fizyczną, a jego ruchy nadal są pełne energii.
Po dłuższym czasie pokonywania praktycznie niezmieniającego się otoczenia, na pustyni pojawił się prosty, ciemny, szary wężyk. Powoli przeistaczał się on w dwupasmową, popękaną ze starości szosę. Część tej drogi była zasypana piachem w skutek naniesienia go przez wiatry. Strażnik kazał mi na nią wjechać. Ulica wydawała się dosyć prosta - nie miała ostrych zakrętów. Po chwili dostrzegłem jakiś szary pas wychylający się znad horyzontu. Po upływie około półgodziny mogłem już stwierdzić, iż jest to po prostu las... A raczej szare, zeschnięte drzewa bez liści. Tuż przed lasem pojawiła się polana z nawet dosyć wysoką, pożółkłą trawą. Przetrwała dzięki cieniom pni drzew, które chroniły ją przed bezlitosnymi promieniami słońca. Stwierdziłem, że teren ten leży daleko od miejsc, w które trafiły bomby. Oprócz samych drzew zaczęły się także pojawiać wzgórza. Słońce powoli zachodziło. Cień licznych pni wpadał przez wybitą szybę mojej ciężarówki i tym sposobem przechodził do moich oczu. To zjawisko było bardzo denerwujące, ponieważ błysk słońca mrugał mi przed oczyma. Dodatkowo oślepiały odbłyski promieni słonecznych, które pochodziły z popękanych kawałków szkła na krawędziach okna. Po jakimś czasie i nie wiem, jakim cudem, przyzwyczaiłem się do tych błysków, tak samo jak do szumu opon i głośnego warkotu silnika. Mimo tego, odczuwałem objawy udaru słonecznego. Twarz była usmażona, a głowa bolała piekielnie. Pieprzone słońce...
Głośny huk przerwał rozważania na temat mojej choroby. Zaczęło mi piszczeć w uszach. Pojazd zaczął samoczynnie skręcać w prawo na pobocze. Na szczęście nie przewrócił się na bok, ale tkwił w rowie. W popękanym lusterku zauważyłem jakieś światło. Gdy przyjrzałem się dokładniej, zauważyłem płomienie, które pojawiły się na boku mojego pojazdu. Z dużą prędkością minęła mnie druga ciężarówka. Jej ucieczka nie trwała długo, bowiem szybko dogoniła ją jakaś rakieta. Ta wleciała do środka, i jakimś cudem, mijając liczny sprzęt i ludzi, trafiła w tył kabiny. Pojawiła się kula ognia i dymu. Dookoła porozlatywały się odłamki pojazdu. Kompletnie mnie sparaliżowało, zwłaszcza, że na ulicy leżały kawałki ludzkich ciał... Kurwa... Strażnik, siedzący obok mnie, krzyknął, abym szybko wycofał i uciekał. Początkowo chciałem wysiąść z pojazdu, ale szybko oprzytomniałem i wrzuciłem wsteczny bieg. Koła zaczęły grzęznąć w ziemi, ale po mocniejszym wciśnięciu pedału gazu, pojazd ruszył z warkotem do tyłu w chmurze czarnego dymu. Zza drzew i pagórków wyłonili się jacyś ludzie... Mieli coś w rękach, chyba broń. Ręce zaczęły mi się trząść, ale szybko zacząłem jechać do przodu... Jak najszybciej. Usłyszałem kolejne huki. To były dźwięki wystrzałów, a jednocześnie pojawiły się zgrzyty uderzanej przez pociski karoserii. Strażnik głośno jęknął i po chwili poczułem coś mokrego na twarzy... To była krew... Chwilowo zerknąłem na niego. Nie było dobrze. Jedna z kul przeszła przez szybę w drzwiach i trafiła go w głowę. Mężczyzna, nie mając zapiętych pasów, padł bezwładnie na mój bok. Na jezdnię wybiegł nagle jakiś koleś z kałachem w rękach i sieknął serią w moją stronę. Poczułem kłucie w lewym ramieniu i osunąłem się lekko w bok, cały czas trzymając w rękach kierownicę, oraz podtrzymując pedał gazu. Popękane kawałki szkła posypały mi się na ciało. W dalszym ciągu miałem w oczach widok uprzednio strzelającego do mnie człowieka... Miał skórzaną czarną kurtkę i niebieskie jeansy. Jego głowa była obcięta na łyso. W tym momencie usłyszałem mocniejszy szum. Udało mi się jakoś podnieść i zauważyłem, że mój pojazd zaczyna ponownie zjeżdżać na pobocze. Szybko jednak poprawiłem kierownicę i zacząłem po prostu spieprzać... W lusterku zauważyłem grupę ludzi wybiegających na środek szosy i strzelających w moim kierunku. Byłem już coraz dalej. W końcu wjechałem w zakręt i przeciwnicy znikli za górką. Przypomniało mi się, że nadal spoczywają na mnie zwłoki strażnika. Odruchowo pchnąłem je w bok. Niestety, drzwi były już stare i otworzyły się pod jego ciężarem. Trup wyleciał z ciężarówki i padł na ulicę. Nie mogłem się zatrzymać... Pędziłem dalej...
|